Przypłynęłam drugi raz na wyspę.
- Proszę - powiedziałam podając łuskę hydry ptakowi i całkiem zapominając o jego dziwnym akcencie - oto łuska hydry, mam tylko nadzieję, że właśnie o nią chodziło - oddałam zdobycz i, gdy zauważyłam, że opatrunek się zaczął odwijać od wody trochę mocniej owinęłam go wokół ramienia. Zrobiłam to bardzo sprawnie i ledwie co było widać ranę zadaną przez hydrę. Mimo to jęknęłam cicho. Rozcięcie na całe ramie nie mogło nie boleć... Ale musiałam pilnować, żeby przestało krwawić. Pff... A wszystko dla jajka... Tylko, że feniksa, ale to już drobiazg.