Amber dosłownie krew zalała, gdy agresywny ognik usiadł obok bezimiennego. No proszę, słodki księżycek wpierw podlizuję się Evorze, a potem flirtuję z ognikiem, który na dodatek atakuje jego własną watahę. Parsknęła pogardliwie, widząc w jej oczach zdrajcę. Gdyby była tu alfą już dawno pan bez imienia leżałby, wyrzucony, na bruku. Feniksy praktycznie już odleciały, pozostały tylko niedobitki. Zeskoczyła z dachów, by udać się do zagajnika. Wyszła.